sobota, 1 kwietnia 2017

Life - recenzja


Daniel Espinosa, odkąd zaczął kręcić produkcje angielskojęzyczne, nie ma nosa do wybierania dobrych scenariuszy filmowych. „System” był dość ponurym i niecodziennym (w amerykańskim kinie) obrazem stalinowskiej Rosji, ale realia, w jakich osadzono historię, stłamsiły jej sensacyjny potencjał. Espinosa trochę pogubił się przy budowie filmu, ambitnie sięgnął po zbyt wiele wątków, próbując ugryźć temat od zbyt wielu stron, a jednocześnie nie zdołał wgryźć się w niego porządnie od żadnej z nich. „Safe House” natomiast był patrzydłem aspirującym do porównań z „The International”, nie był jednak niczym więcej, jak tylko kolejną przeciętną kopią Bourne’a. Rozczarowywał przede wszystkim scenariusz, bo fabułę można było rozpracować już po obejrzeniu zwiastuna. Sceny akcji może i były dynamiczne, ale zupełnie bez wizji, na jeden ciekawy pomysł przypadało dziesięć przeciętnych. Jednocześnie Espinosa zrezygnował z możliwości wyreżyserowania takich filmów jak: „Marsjanin”, „Labirynt” i „Sicario”. Później tłumaczył to tym, że wszystkie te scenariusze były już gotowymi filmami, do których nie mógłby dodać niczego od siebie, a poszukuje tylko projektów, na których mógłby odcisnąć swój ślad. Podejście zrozumiałe, ale dość zabawne, gdy się zobaczy jego najnowszy film.

Life” to historia, którą widzieliście już dziesiątki razy. Fabularnie i realizacyjnie czerpie garściami z innych filmów. Najbardziej oczywistym skojarzeniem jest „Obcy – 8.pasażer Nostromo”. Podobnie jak i tam, mała załoga nawiązuje kontakt z obcą formą życia, dochodzi do złamania protokołu dotyczącego kwarantanny, obcy szybko okazuje się być wrogo nastawioną istotą, która zaczyna wykańczać po kolei wszystkich bohaterów. Wizualnie i realizacyjnie film natomiast od razu kojarzy się z „Grawitacją”. Podobne jest nawet umiejscowienie akcji. Espinosa nawet nie ukrywa tych inspiracji, bo początkowa sekwencja, w stanie nieważkości, jest zrealizowana na kilkuminutowym długim ujęciu, wprawdzie ściemnionym, bo z ukrytymi cięciami, ale jest dość oczywiste, jakiego filmu naoglądał się reżyser.

Zupełnie mi jednak nie przeszkadzały te wszystkie zapożyczenia, bo Espinosa ulepił z nich zaskakująco udany, trzymający w napięciu i przyjemny w kontakcie thriller sci-fi. W „Life” nie zapomina się o elementach „science”, starając się zachować realizm, ale cały czas pamięta też o tym, żeby nie rzutował on na atrakcyjności „fiction”, które jednak stale przypomina o pulpowym rodowodzie głównego motywu, czyli próbie przetrwania w zamkniętej przestrzeni, po której grasuje niebezpieczna poczwara. Sam potwór pomyślany jest bardzo fajnie, gdy zaczyna przejawiać wrogą postawę, widz mimowolnie poprawia się w fotelu i wyostrza uwagę. Sposób w jaki kosmita zabija pierwszą żywą istotę, dość jasno pokazuje, że nie jest to stworzenie, które można traktować pobłażliwie. Pierwszy mord dokonany na jednym z bohaterów, jest brutalny, krwawy (ale zarazem oczarowujący wizualnie), no i wysyłający dosadny przekaz, że żarty się skończyły. Należy działać szybko i zdecydowanie. Podoba mi się, że obserwujemy naturalną ewolucję zachowań astronautów. Najpierw jest ekscytacja i zafascynowanie nową formą życia, próba zbadania go i zrozumienia, następnie rosnące przerażenie, gdy staje się jasne, że stworzenie jest inteligentne i niebezpiecznie, następnie próby schwytania go i zminimalizowania szkód, a w końcu już tylko desperacką próbę przeżycia i niedopuszczenia do tego, żeby trafiło żywe na Ziemię.

Jest to zrealizowane bardzo dobrze, napięcie budowane jest sprawnie, widz nie traci zainteresowanie historią, zdarzają się wprawdzie lekkie głupoty, ale żadna nie jest drastyczna. Umiejscowienie wydarzeń w stanie nieważkości nadaje wydarzeniom odrobiny świeżości, dodaje dramatyzmu niektórych scenom, no i ładnie prezentuje się to na ekranie, podobnie zresztą jak i sceny zgonów kolejnych postaci. Espinosa nie boi się widoku krwi, ale też nie epatuje przesadnie tematyką gore, nadając całości poetyckiego sznytu, bo posoka pięknie rozpływa się w stanie nieważkości. Dobre kino rozrywkowe, co prawda niezbyt oryginalne, ale niepozbawione własnego charakteru.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz