niedziela, 13 listopada 2016

Band of Brothers (Kompania braci) - recenzja


Zacznijmy od najważniejszego, żeby nie było najmniejszych wątpliwości - „Kompania braci” to dzieło wybitne. Dziesięciogodzinna opowieść o wojnie w całej jej rozciągłości, która wpisuje się w ramy telewizyjnego serialu, a zarazem rozsadza je, oferując doskonałą stronę techniczną (nie licząc okazjonalnych efektów komputerowych, które niestety zestarzały się) i znakomity scenariusz w którym nikt tak do końca nie jest głównym bohaterem, a zarazem wszyscy za niego robią. Bo to opowieść o braterskiej więzi, którą nie splątała krew płynąca w żyłach, ale przelana na polu bitewnym. Jest to serial do którego wracam regularnie, bo z tytułami wybitnymi przyjemnie jest obcować. Chociaż „przyjemność” to ostatnie co przychodzi do głowy podczas obserwowania najsmutniejszych i najtragiczniejszych momentów w historii kompanii E.

W „Kompanii braci” są trzy odcinki, które są szczególnie istotne fabularnie i przy każdym seansie wypatruję ich. Pierwszy jest w sumie dość nieoczywisty i nie każdy się z tym zgodzi, bo to już otwierający serial odcinek („Currahee”) traktujący o szkoleniu młodych żołnierzy. Jest to w zasadzie rzecz oderwana klimatem od reszty serialu, osadzona w Ameryce i czerpiąca garściami z mocarnej pierwszej połowy „Full Metal Jacket”. Bynajmniej nie jest to jednak tylko telewizyjna wersja obozu w piekle pod opieką sierżanta Hartmana. Jego odpowiednik, czyli kapitan Sobel (Dawid Schwimmer), jest osobą żałosną, małostkowym człowieczkiem, który myli dyscyplinę i dbałość o kondycję fizyczną ze zwyczajnym znęcaniem się nad podległymi mu żołnierzami. W efekcie, niejako przypadkiem, udaje mu się osiągnąć coś innego - uformowanie więzi pomiędzy młodymi mężczyznami, którzy na przekór złośliwemu dowódcy, zaczynają wspierać siebie w trudnych chwilach i w niemalże wyzywający sposób drwić z jego szujowatych rozkazów. Krew przelana w okopach, przeżyte cierpienie i trudy wojaczki utwardzą to jeszcze bardziej, ale podwaliny pod niezaprzeczalną więź i braterstwo tych młodych bohaterów zostały położone w obozie treningowym.


Odcinek szósty - „Bastogne”. Bolesne wspomnienia kilkutygodniowych walk prowadzonych w lasach belgijskiego Bastogne pozostały do końca życia z każdym żołnierzem, który zdołał to przetrwać. Niewątpliwie pozostaną również z każdym odbiorcą, bo to jeden z najmocniejszych odcinków serialu. Wcześniej bohaterowie nie mieli łatwo, ale w porównaniu z lodowatym piekłem belgijskiej zimy, była to jedynie zabawa w wojnę. Odcinek totalnie odziera wojnę z wzniosłości i pokazuje jej bezsens. Kino widziało już wiele wstrząsających wojennych wizji, „Bastogne” oferuje jednak zupełnie inne podejście. Wojna w belgijskim lasie to chowanie się po rowach jak szczur. Trzęsienie się z zimna dzień za dniem, bo dowództwo nie dostarczyło odpowiedniego umundurowania. Żebranie o amunicję, lekarstwa, zastrzyki morfiny, bandaże, a nawet głupie nożyczki. Codzienność żołnierza to sranie po okopach, bo strach wystawić nawet nos na zewnątrz, nie wspominając już o wypinaniu tyłka. To oglądanie kolegów rozrywanych na strzępy, bo akurat mieli niefart siedzieć w złym miejscu. To totalna losowość z jaką Ponury Żniwiarz kosi życia. To wykrwawianie się na oczach przyjaciół, bo pistolet wypalił w kieszeni i kula trafiła w tętnicę. To depresja, psychoza, ale zarazem zawziętość i uczucie wspólnoty we wspólnym przeżywaniu tego piekła.

Jeszcze bardziej wstrząsający jest odcinek siódmy („The Breaking Point”), który zamyka wątek Bastogne i zmusza do pożegnania się z kilkoma ulubionymi twarzami. Jedni powrócą do domu porozrywani fizycznie, inni psychicznie, a niektórzy w ogóle nie wrócą. Najbardziej pechowi pozostawią po sobie jedynie dymiącą dziurę w zmrożonej ziemi. Jednak to obrazy z „Bastogne” pozostają z widzem najdłużej. Zwłaszcza postać medyka biegającego po lesie okrytym mgłą i pokrytym śniegiem, niestrudzenie sprawdzającego stan zdrowia kompanów, poszukującego ekwipunku, odbywającego podróże do szpitala położonego w zdewastowanym pobliskim miasteczku żeby odwieść kolejnych rannych, wysępić trochę lekarstw i ograbić jakieś zwłoki z butów, bo kolega siedzi właśnie boso w okopie i ryzykuje utratę stopy. Obserwujemy jak doktor niknie w oczach z każdym kolejnym dniem, stopniowa zamyka się w sobie i odcina od otaczającego go cierpienia, a raczej tylko próbuje się wyłączyć, bo z letargu wyrywają go kolejne wrzaski dochodzące z lasu: „Medyk! Medyk!”.


I w końcu odcinek dziewiąty, znacząco zatytułowany „Why we fight”. Jest to już schyłek wojny, Niemcy już praktycznie przegrali, wojska alianckie są coraz bliżej Berlina, podobnie jak i radzieckie. Bohaterowie zaczynają wierzyć, że mają szansę na przeżycie tego konfliktu i powrót do domu. Zaczynają też coraz głośniej zadawać pytanie: „po co to było?”. Z niemieckimi żołnierzami często nie mieli bezpośredniego kontaktu, zazwyczaj musieli się za czymś chować i liczyć na to, że dobiegną cało do kolejnej ściany, murku, okopu, a w końcu dostatecznie blisko przeciwnika, żeby go zabić, zanim on zdoła zabić ich. Bezpośredni kontakt zazwyczaj rozstrzygał się w przeciągu kilku sekund na korzyść tego, kto pierwszy zdołał oddać celny strzał. Gdy więc mają okazję zetknąć się z Niemcami i nie muszą natychmiast pociągać za spust, dociera do nich, że to ludzie w ich wieku, z wieloma z nich mają zapewne podobne zainteresowania, w innych okolicznościach mogliby nawet zostać przyjaciółmi. Niemcy przestają być jedynie bezimienną masą waląca z artylerii i karabinów w kierunku bohaterów, stają się ludźmi, którzy zapewne przeżywali podobne dramaty przez ostatnie kilka lat, tracili kolegów, kończyny i nabywali traumy, które będą ich prześladować do końca życia. Po co to wszystko było? W imię czego? Czy było warto?

Za odpowiedź mogłaby już robić radość z jaką przywitano ich w holenderskim miasteczku, które wyzwolili w czwartym odcinku ("Replacements") po kilkuletniej niemieckiej okupacji. Do tego doszło jednak za wcześnie, gdy bohaterowie jeszcze bawili się w wojnę. Lądowanie sił alianckich w Normandii przeżyli z dość komfortowej pozycji, oczywiście mogli wtedy zginąć na kilkadziesiąt sposobów, ale jako oddział spadochronowy uniknęli piekła jakie naziści zgotowali ich kolegom na plaży Omaha. Oni nie musieli szarżować w kierunku dział artyleryjskich i dziesiątek karabinów maszynowych wymierzonych w ich kierunku. Ich zadaniem było podejść Niemców od tyłu i zniszczyć wspomniane działa. Dopiero później, krok po kroku, uczyli się wojny, poznawali jej reguły, a raczej prostą zasadę – albo ja ich, albo oni mnie. I uczyli się o tym jak losowa, bezsensowna i nagła może być śmierć żołnierza. A w głowie zaczynało się rodzić pytanie: dlaczego?


Odcinek dziewiąty nadaje jednak ich cierpieniom dodatkowego znaczenia. Podczas rutynowego patrolu odkrywają w Niemczech coś przerażającego – obóz zagłady. Dowód na to, że przeciwnik był nie tylko umownym złem, które należy pokonać w imię wyższych idei. Pojedynczy żołnierze, a nawet ich dowódcy, mogli nie mieć o tym pojęcia, ale za ich plecami naprawdę stało imperium zła, które metodycznie, przez długie lata, przetrzymywało istoty ludzkie w bestialskich warunkach i ich mordowało. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, łatwo zapomnieć, że żołnierze sił alianckich nie mieli najmniejszego pojęcia o istnieniu obozów zagłady, więc to co w nich zastali, musiało być ogromnym szokiem. „Why we fight” opowiada o tym odkryciu w sposób poruszający, zaskakując przy pierwszym seansie, odpowiednio dawkując ilość informacji dostarczanych odbiorcy, z początku nie pokazując jakiego przerażającego widoku doświadczył oddział, a następnie bezpardonowo uderzając całym tym horrorem w widza, któremu serce kraje się równie mocno jak osłupiałym żołnierzom. Nikt z bohaterów tego nie wypowiada na głos, nie musi, obraz mówi za siebie, cały ten wojenny koszmar zyskał na znaczeniu, bo nie chodziło jedynie o przesunięciu lub zachowaniu odpowiednich słupków granicznych na mapach politycznych, chodziło o położeniu kresu temu bestialstwu.

Wieńczący opowieść odcinek dziesiąty jest już tylko postawieniem kropki nad i. Co nie znaczy, że nie oferuje kilku ciekawych treści. Wręcz przeciwnie, pokazując jak żołnierze w czasie pokoju odreagowują ostatnie miesiące, opowiada wiele o tym, jak potoczą się dalej losy wielu z nich. Wielu wróci do domów skrzywionych psychicznie, jeszcze więcej będzie próbowało o tym wszystkim zapomnieć i powrócić do normalnego życia, wszyscy będą jednak do końca życia nosić wojenne blizny, te widoczne i niewidoczne. Wielu z nich zyskało za to braci, ale niektórych z nich mogą już jedynie wspominać…

Wybitny serial.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz