wtorek, 14 lipca 2015

Terminator: Genisys - recenzja


Ponad tydzień zbierałem się do napisania tego tekstu. Nie wiedziałem jak ugryźć ten film. Wciąż nie do końca wiem. Na pewno "Terminator: Genisys" nie jest tak zły, jak mogła to sugerować bardzo nieudana kampania reklamowa. Na plus można mu odnotować, że był jakiś pomysł na fabułę, podjęto próbę opowiedzenia o Skynecie, rodzinie Connorów i T-800 w świeży sposób. Dobre chęci to jednak za mało, a zalążki ciekawych idei to nie to samo, co udany film.

Największym nieporozumieniem filmu jest obsada. Mam słabość to Emilii Clarke ale obsadzenie jej w roli Sary Connor było poronionym pomysłem. Ciężko ją traktować poważnie w tej ikonicznej roli, bo sprawia wrażenie małej dziewczynki, która próbuje udawać twardziela. Jai Courtney jako Kyle Reese to już w ogóle pomysł od czapy, to nie Kyle jakiego znamy, to napompowany, pozbawiony charyzmy, gruby kloc drewna, który wygląda jakby zjadł Michaela Biehna i Antona Yelchina na śniadanie. Jasona Clarke'a w roli Johna Connora już litościwie przemilczę, bo wygląda w tym filmie jak pietruszka z oczami.

Na drugim planie sytuację próbuje nieco ratować J.K.Simmons, ale nie dostał od scenarzysty odpowiednio przyzwoitych fabularnych narzędzi, żeby ulepić z tego jakąś ciekawą postać. Na szczęście jest jeszcze Arnie. Usilnie starano się obrzydzić widzowi również jego osobę, wkładając mu w usta czerstwe nawiązania do poprzednich filmów, pseudonaukowe tyrady oraz żarciki o różnym poziomie, ale to i tak najlepsza rola Schwarzeneggera od czasu jego powrotu na duży ekran.

Co w zasadzie broni się w tym filmie? Wychodzi na to, że niewiele, bo scenariusz jest upstrzony bzdurami i licznymi dziurami logicznymi, scenom akcji brakuje polotu, w pamięci zapada tylko jedna z udziałem rezonansu magnetycznego, obsadzone to jest fatalnie i jedyne co zaskakuje pozytywnie, to jakieś zalążki ciekawych pomysłów, których niestety niewykorzystano należycie. A, no i ogląda się to bezboleśnie, film zleciał mi szybko, nie nudziłem się, chwilami byłem nawet ciekaw dalszych wydarzeń, ale po zakończonym seansie poczułem się jak po zażyciu pigułki gwałtu - niewiele z tego zapamiętałem, nie mam żadnych pozytywnych emocji z tym związanych i tylko tyłek bolał od siedzenia.




0 komentarzy:

Prześlij komentarz