wtorek, 30 grudnia 2014

Unbroken (Niezłomny) - recenzja


To zadziwiające jak często niebanalne życiowe historie po przepuszczeniu przez hollywoodzkie tryby zostają przemielone i wydalone w postaci kolejnej banalnej biografii. Niesamowita historia Louisa Zamperini wydaje się mieć wszystko co potrzebne, żeby zaciekawić odbiorcę. Amerykanin uczestniczył w olimpiadzie zorganizowanej w faszystowskich Niemczech, był bombardierem latającym nad terenem Japonii, rozbił się na środku oceanu i dryfował bez jedzenia oraz picia przez 47 dni, jednego z atakujących go rekinów "poczęstował" pięścią, a później resztę wojny spędził w japońskim obozie jenieckim, gdzie okrutnie się nad nim znęcano.

Zwiastun nie wywołał we mnie jednak najmniejszego zainteresowania filmem i gdyby nie kilka obiecujących nazwisk wśród osób zamieszanych w jego powstanie, to pewnie w ogóle nie fatygowałbym się do kina. Bo w zasadzie każdy doświadczony odbiorca kultury - mający już kontakt z wieloma filmami i lekturami o tym okresie - po zapoznaniu się z powyższym streszczeniem, powinien mieć w głowie klarowny obraz gotowego filmu. Taka osoba będzie doskonale wiedzieć, czego się spodziewać po historii, w jakie emocjonalne tony uderzy w danych momentach reżyserka (Angelina Jolie) oraz jakie obowiązkowe klisze fabularne zostaną użyte. Znając - nawet jeżeli tylko pobieżnie - historię Louisa oglądanie filmu sprawia wrażenie odhaczania kolejnych punktów na liście.

Być może to cyniczne i zblazowane podejście, ale ciężko udawać, że jest się przejętym oglądaniem kolejny raz "tej samej" historii. Należy przy tym dodać, że opowiedziane jest to niewątpliwie dobrze, sfotografowane ładnie, ale zachowawczo, bez szaleństw technicznych, zagrane poprawnie, ale bez rzucania na kolana, wyreżyserowane sprawnie, ale bez wyraźnego stylu, napisane bez zarzutu (dziwnym nie jest, w scenariuszu maczali palce bracia Coen), ale raczej rzemieślniczo, warsztatowo niby dobre, ale artystycznie pozbawione ikry.

Najbardziej w tym żal pierwszoplanowego aktora, Jacka O'Connella. W rolę włożył dużo pracy, schudł, to miała być jego szansa na zawojowanie w końcu amerykańskiej kinematografii, ale wykastrowany z angielskiego akcentu, budzącej respekt sylwetki i łobuzerskiej postawy sprawia wrażenie... no właśnie, wykastrowanego. Że sobie potrafi poradzić bez tego ostatniego (znaczy się epatowania charyzmą, a nie braku małego Jacka), udowodnił niedawno filmem "71", gdzie również postawił na wyciszoną kreację. W tamtym wypadku pasowało to jednak do roli i filmu. W "Niezłomnym" nie przynosi wstydu swoim rodakom, zagrał dobrze, ale jego postać jest niestety za mało wyrazista i z całą pewnością taką rolą nie podbije nowych serc. I to chyba będzie najlepsze podsumowanie filmu, bo generalnie nie ma się tutaj do czego przyczepić (aczkolwiek bawi widok rozbitków wciąż ogolonych pomimo wycieńczenia półtoramiesięcznym dryfowaniem po oceanie), kilka razy trafiono w dziesiątkę i niektóre sceny wywołują autentyczne emocje, ale przez większość czasu ogląda się to bez zaangażowania, umysł docenia jakość wykonania, ale serce pozostaje nieporuszone. A chyba nie o to chodziło... 

0 komentarzy:

Prześlij komentarz